piątek, 4 marca 2011


Rozdział IV
- Dokąd jedziemy- zapytał Lucas.
- Musimy się na razie ukryć. Nie jesteś jeszcze gotowy do walki a nie wiemy czy nie ma tu jakiś sług Mrocznego. Jedziemy do miejsca, gdzie mój mentor szkolił mnie na zaklinacza miecza ognia- odpowiedział na pytanie Ronon.
Lucas skinął głową i pogrążyli się znowu w milczeniu. Jechali już kilka godzin. Konie zaczęły zwalniać i dyszeć. Słońce chyliło się ku zachodowi. Chłopak, który wcześniej trzymał się prosto w siodle, teraz zaczął się chwiać a rytm opadania u wznoszenia się końskiego grzbietu. Poczuł, że powieki robią mu się ciężkie. Ronon obejrzał się za siebie. Ujrzał, że chłopak ledwo trzyma się w siodle ze zmęczenia. Rozejrzał się dookoła siebie.
- To miejsce będzie dobre na rozłożenie obozu- poinformował Lucasa.
Chłopak z ulgą przyjął wiadomość o zatrzymaniu się na nocleg. Podjechał jeszcze kawałek, zatrzymał konia i zeskoczył z siodła.
- Trzeba będzie nanieść chrustu mój uczniu- powiedział z lekkim uśmiechem zaklinacz miecza ognia.
Lucas spojrzał na niego błagalnym wzrokiem. Na ten widok twarz zaklinacza rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Wstał i skinąwszy na chłopaka ręką, skierował się  ku najbliższej leżącej na ziemi, uschniętej gałęzi. Lucas chcąc nie chcąc poszedł za jego przykładem. Po chwili po środku obozowiska leżała sterta gałązek.
- Rozłóż derki na ziemi- polecił Lucasowi Ronon.
            Kiedy chłopak się odwrócił, zaklinacz pochylił się nad chrustem, skierował na niego rękę i szepnął coś. Już po chwili w niebo strzelał wesoło płomień ogniska. Tą właśnie chwilę, kiedy mężczyzna szeptał  słowo, uchwycił kątem oka Lucas.
- Co właśnie zrobiłeś?- zapytał zaintrygowany.
- Dowiesz się w swoim czasie młody Panie Żywiołów. Teraz czas na sen mój chłopcze. Prześpij się. Czeka nas wczesna pobudka jeżeli chcemy szybko dotrzeć na miejsce.
            Lucas mimo przeżytych dzisiaj chwil, był zmęczony i śpiący. Patrzył przez chwilę w płomienie ogniska i zaczął zasypiać. Płomienie leniwie kołysały się… To w lewo to w prawo. Z lasu dochodziły głosy nocnych łowców, szelest liści, piski zwierząt. Ciemność spowiła całkowicie las. Tylko obozowisko nie zatonęło w ciemności dzięki płonącemu ognisku. Cienie tańczyły w rytm kołyszących się płomieni. Chłopak wpatrywał się w nie i zaczynał zasypiać. Zdawało mu się, że ogień do niego szepce. Cichy szept wypełnił mu umysł. Zaczął się mu przysłuchiwać. Miał wrażenie jakby ogień chciał mu coś powiedzieć.
- U…aj… …ci…j- szeptał ogień.
Nagle przez umysł młodego Pana Żywiołów słowo przemknęło jak błyskawica. Zrozumiał słowo, które szeptał mu ogień.
- Uciekaj!!!-
Chłopak zerwał się na równe nogi. Ronon zerknął na niego z niepokojem.
- Jesteśmy w niebezpieczeństwie!- zawołał chłopak.
Zaklinacz błyskawicznie dobył miecza. Ostrze błysnęło w ciemnościach. Jakby w odpowiedzi na to w powietrzu świsnęła włócznia. Za nią pomknęło kilka strzał. Jeden z koni zarżał żałośnie trafiony w brzuch i gardło. Próbował uciekać, ale przednie nogi nie dały rady unieść się do góry i zwalił się na ziemię. Między drzewami zamajaczyła się ludzka postać. Nagle na obozowisko runął przeciwnik. Lucas ujrzał przerażający widok. Zza ściany drzew na polanę wypadł mężczyzna, a raczej był nim za życia. Teraz w długich i czarnych rękach połyskiwała mu włócznia. Na czaszce trzymało się jeszcze kilka kępków włosów. Postać była odziana w jakieś łachmany, które ledwo trzymały się na wychudłej postaci. Puste oczodoły zwróciły się w stronę chłopca, poczym potwór rozsypał się w proch.
- O nie! Mroczny zbudził ciała poległych! Przeklęty nekromata! Lucasie!- zawołał w stronę chłopca.
–Stwory te nie mogą znieść światła. Łap za pochodnię i na koń!- nakazał Ronon chłopakowi przebijając mieczem na wylot napastnika.
 Odwrócił  się gwałtownie i ciął następną istotę przez brzuch, przecinając ją na pół. Chłopak zerwał się z ziemi. W miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą siedział, wbiła się włócznia. Zatrzepotała gwałtownie, nagle unieruchomiona. Nagle młody Pan Żywiołów poczuł, jakby ktoś przejął nad nim kontrolę. Jego ręce uniosły się i skierowały się w stronę nacierających nieumartych. Lucas rozłożył palce, gwałtownie skierował dłoń ku ziemi i zacisnął ją w pięść. Jakby w odpowiedzi na ten gest, ziemia pod wieloma stworami rozstąpiła się, pochłaniając je do pasa i zacisnęła się na nich, uwięziając ich nogi w ziemi. W następnej chwili ręka chłopaka skierowała się ku ognisku, rozłożyła palce i zatoczyła łuk. Od ogniska oderwała się niezliczona liczba małych ogników. Skierowały się one w stronę skrzeczących i warczących stworów. Przenikały przez ich ciała, spalając je od środka lub obsiadały je i opuszczały wtedy, kiedy pozostawało już tylko zwęglone truchło. Pierwsza fala ataku nieumartych załamała się. Lucas odzyskał czysty rozum i pełną władzę nad ciałem. Wyszarpnął płonącą gałąź z ogniska i wskoczył na konia. Pognał w stronę swojego walczącego mistrza. Ten uchwycił się końskiej grzywy i z zręcznością wskoczył na konia za Lucasem.
- Wio! WIO!- zawył Ronon ściskając konia piętami i zmuszając go do jeszcze szybszego biegu. 
Jechali coraz szybciej ścigani włóczniami śmigającymi po bokach i nad ich głowami. Ze wszystkich stron z lasu wyglądały puste oczodoły nieumartych, wyciągały się gnijące ręce, szarpiące im ubrania i próbujące ściągnąć ich z konia. Nagle Lucas zobaczył przed sobą litą skalną ścianę.
- Rononie! Skała! Tutaj nie przejedziemy!- zawołał ogarnięty paniką.
Ronon jakby nie słysząc jego słów, skierował konia prosto na pewną śmieć. Lucas zamknął oczy i zacisnął zęby przygotowując się na uderzenie. Po chwili wrzawa pościgu ucichła. Chłopak poczuł, że zaczynają zwalniać. Otworzył nieśmiało jedno a potem oboje oczu.
- Co się…?- zapytał całkowicie zaskoczony.
- Oto moja kryjówka. Taka spokojna przystań na takie wypadki jak ten. Ta skała to tylko złudzenie i kilka zaklęć ochronnych- wyjaśnił zaklinacz miecza.
 Jechali przez jakiś czas wąskim, ciemnym korytarzem, aż dojechali do miejsca, gdzie jaskinia gwałtownie się powiększała. Wypełniała ją delikatna poświata oświetlająca ściany. W jednym z kątów było urządzone posłanie a pod ścianami leżała gdzieniegdzie broń: sztylety, kilka mieczy, łuki i zapasy strzał. Zatrzymali się i zsiedli z konia. Ronon zwalił się na posłanie i po chwili w jaskini było słychać jego głośne pochrapywanie. Lucas zastanawiał się tylko chwilę. Ułożył się wygodnie, Zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen…

Rozdział V
            Widział smutne i wystraszone oczy swojej matki. Wyciągała do niego ręce o coś szeptała zdrętwiałymi wargami. Podniosła rękę jakby chciała go dotknąć. Zdawało mu się, że zaczyna rozróżniać słowa padające z jej ust. Nagle poczuł ogromną tęsknotę i strach. Obudził się. Lucas z początku nieprzytomnie rozejrzał się po swoim tymczasowym schronieniu. Zamknął oczy i potrząsnął głową jakby chciał wygnać ze swojej świadomości resztki koszmaru. Rozejrzał się. Jego wzrok prześlizgiwał się po licznej broni leżącej po kątach jaskini. Chłopak spojrzał na chrapiącego Ronona i nagle podjął decyzję. Wstał i zbliżył się do leżącego równo jak na apelu oręża i zaczął się mu przyglądać. Wybrał krótki łuk, poręczny w lesie i w terenie gdzie jest mało miejsca. Wybrał go także ze względu na to, że po prostu mniej ważył i wędrówka z nim nie będzie uciążliwa. Założył go na plecy i poczuł się trochę bezbronny. Zaczął się rozglądać uważniej za czymś, co dałoby mu choć trochę bezpieczeństwa w bezpośrednim starciu z wrogiem. W najdalszym kącie jaskini połyskiwał średniej długości miecz. Miał szkarłatną rękojeść a jego ostrze połyskiwało na czerwono w świetle poświaty wypełniającej jaskinie. Podszedł do niego zdecydowanym krokiem i chwycił go w rękę. Miecz był doskonale wyważony i świetnie leżał w ręce. Od jego rękojeści, przez dłoń i całą rękę wlało się do ciała chłopca ciepło. Lucas uśmiechnął się i zatknął go sobie za pas. Nagle chrapanie Ronona przerwało się. Chłopak zatrzymał się w pół kroku i utkwił oczy w swoim przewodniku. Ronon przewrócił się na drugi bok i zaczął od nowa swój koncert. Przez jeszcze krótką chwilę serce chłopca gnało z przerażającą prędkością. Wreszcie zaczęło się uspokajać. Podszedł do zapasów Zaklinacza Ognia i zawahał się. Chwilę podumał i sięgnął po sakiewkę. Wyjął z niej kilka monet i ruszył do wyjścia jaskini.
- Muszę ratować mamę. Nie mogę czekać aż Ronon mnie wyszkoli. Dobrze władam mieczem i sztyletami. Dam sobie radę. Znajdę ją i uwolnię z rąk Mrocznego- powiedział do siebie cicho młodzieniec.
            Taka jego natura. Nie potrafił usiedzieć na miejscu.  Może i jego postępowanie nie było zbyt mądre, ale on tego nie dostrzegł. Chciał  uwolnić jedyną bliską osobę jaka pozostała mu na świecie. Zatrzymał się za magiczną ścianą i rozejrzał się po lesie. Nie dostrzegłszy niczego podejrzanego ruszył przed siebie. Ruszył ku środku kontynentu. Ku twierdzy Mrocznego i więzieniu swojej matki. Szedł długo. Nie zastanawiał się czy Ronon się martwi, co będzie jak dojdzie na miejsce. Jakoś się wszystko ułoży. Dotrze na miejsce, wytnie w pień strażników więzienia i razem uciekną w jakieś bezpieczne miejsce z daleka od Mrocznego i wojny przeciwko niemu. Ścieżka między drzewami ciągnęła się w nieskończoność. Nagle nad głową świsnęła mu strzała. Zatrzymał się gwałtownie zaskoczony. Szybko wróciła mu jednak trzeźwość umysłu i z małpią zręcznością wskoczył za pierwsze drzewo. Błyskawicznie zdjął łuk z pleców, wyłowił strzałę z kołczanu i nałożył na cięciwę.
- Kto idzie?! Kim jesteś?- zawołał jakiś głos.
- A kto pyta? Słudzy Mrocznego mają na tyle grzeczności i są na tyle okiełznani, że pytają zanim zabiją - zapytał bezczelnie Lucas.
- Odpowiadaj, bo zaraz wpakuję ci strzałę między oczy i już nie będziesz tak dowcipkował. Ja sługą Mrocznego- oburzył się głos.
- Jestem Terrańczykiem – odpowiedział Lucas.
Z zarośli wychylił się na oko szesnastoletni chłopak z twarzą umalowaną na zielony i brązowy kolor. Jego oczy połyskiwały nieufnie, lecz także z niejakim zaciekawieniem. Trzymał wycelowany w Lucasa łuk. Młody Pan Żywiołów nawet gdyby chciał nie mógłby nacelować i wypuścić strzały tak szybko, by się obronić. Opuścił więc łuk i starając czynić to spokojnie, włożył strzałę do kołczanu a łuk założył powrotem na plecy.
- Czego tu szukasz? Wszędzie pełno wtyczek Mrocznego- powiedział umorusany po twarzy barwami maskującym chłopak.
Lucas musiał na szybko wymyślić jakąś historię. Przecież nie powie mu, że jest Panem Żywiołów. Po pierwsze na pewno go wyśmieje a po drugie nie chciał się zdradzać niepotrzebnie przed kimś kto jeszcze przed chwilą chciał mu wpakować grot strzały między oczy. Postanowił powiedzieć odrobinę prawdy.
- Moja mama została porwana przez sługusów Mrocznego. Ignisowie napadli na mój dom, kiedy pasłem owce. Wracając do domu zauważyłem, że już praktycznie nie mam do czego wracać. Spotkałem pewnego człowieka, który chciał się mną zaopiekować, ale postanowiłem odnaleźć i uwolnić moją matkę.
Nieznajomy spojrzał na niego smutnymi oczami i lekko się uśmiechnął.
- Czyli jesteśmy po tej samej stronie. Jestem Daniel. Mów mi Dan. Należę do oddziału partyzanckiego walczącego z Mrocznym.

1 komentarz: