piątek, 4 marca 2011


Rozdział IV
- Dokąd jedziemy- zapytał Lucas.
- Musimy się na razie ukryć. Nie jesteś jeszcze gotowy do walki a nie wiemy czy nie ma tu jakiś sług Mrocznego. Jedziemy do miejsca, gdzie mój mentor szkolił mnie na zaklinacza miecza ognia- odpowiedział na pytanie Ronon.
Lucas skinął głową i pogrążyli się znowu w milczeniu. Jechali już kilka godzin. Konie zaczęły zwalniać i dyszeć. Słońce chyliło się ku zachodowi. Chłopak, który wcześniej trzymał się prosto w siodle, teraz zaczął się chwiać a rytm opadania u wznoszenia się końskiego grzbietu. Poczuł, że powieki robią mu się ciężkie. Ronon obejrzał się za siebie. Ujrzał, że chłopak ledwo trzyma się w siodle ze zmęczenia. Rozejrzał się dookoła siebie.
- To miejsce będzie dobre na rozłożenie obozu- poinformował Lucasa.
Chłopak z ulgą przyjął wiadomość o zatrzymaniu się na nocleg. Podjechał jeszcze kawałek, zatrzymał konia i zeskoczył z siodła.
- Trzeba będzie nanieść chrustu mój uczniu- powiedział z lekkim uśmiechem zaklinacz miecza ognia.
Lucas spojrzał na niego błagalnym wzrokiem. Na ten widok twarz zaklinacza rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Wstał i skinąwszy na chłopaka ręką, skierował się  ku najbliższej leżącej na ziemi, uschniętej gałęzi. Lucas chcąc nie chcąc poszedł za jego przykładem. Po chwili po środku obozowiska leżała sterta gałązek.
- Rozłóż derki na ziemi- polecił Lucasowi Ronon.
            Kiedy chłopak się odwrócił, zaklinacz pochylił się nad chrustem, skierował na niego rękę i szepnął coś. Już po chwili w niebo strzelał wesoło płomień ogniska. Tą właśnie chwilę, kiedy mężczyzna szeptał  słowo, uchwycił kątem oka Lucas.
- Co właśnie zrobiłeś?- zapytał zaintrygowany.
- Dowiesz się w swoim czasie młody Panie Żywiołów. Teraz czas na sen mój chłopcze. Prześpij się. Czeka nas wczesna pobudka jeżeli chcemy szybko dotrzeć na miejsce.
            Lucas mimo przeżytych dzisiaj chwil, był zmęczony i śpiący. Patrzył przez chwilę w płomienie ogniska i zaczął zasypiać. Płomienie leniwie kołysały się… To w lewo to w prawo. Z lasu dochodziły głosy nocnych łowców, szelest liści, piski zwierząt. Ciemność spowiła całkowicie las. Tylko obozowisko nie zatonęło w ciemności dzięki płonącemu ognisku. Cienie tańczyły w rytm kołyszących się płomieni. Chłopak wpatrywał się w nie i zaczynał zasypiać. Zdawało mu się, że ogień do niego szepce. Cichy szept wypełnił mu umysł. Zaczął się mu przysłuchiwać. Miał wrażenie jakby ogień chciał mu coś powiedzieć.
- U…aj… …ci…j- szeptał ogień.
Nagle przez umysł młodego Pana Żywiołów słowo przemknęło jak błyskawica. Zrozumiał słowo, które szeptał mu ogień.
- Uciekaj!!!-
Chłopak zerwał się na równe nogi. Ronon zerknął na niego z niepokojem.
- Jesteśmy w niebezpieczeństwie!- zawołał chłopak.
Zaklinacz błyskawicznie dobył miecza. Ostrze błysnęło w ciemnościach. Jakby w odpowiedzi na to w powietrzu świsnęła włócznia. Za nią pomknęło kilka strzał. Jeden z koni zarżał żałośnie trafiony w brzuch i gardło. Próbował uciekać, ale przednie nogi nie dały rady unieść się do góry i zwalił się na ziemię. Między drzewami zamajaczyła się ludzka postać. Nagle na obozowisko runął przeciwnik. Lucas ujrzał przerażający widok. Zza ściany drzew na polanę wypadł mężczyzna, a raczej był nim za życia. Teraz w długich i czarnych rękach połyskiwała mu włócznia. Na czaszce trzymało się jeszcze kilka kępków włosów. Postać była odziana w jakieś łachmany, które ledwo trzymały się na wychudłej postaci. Puste oczodoły zwróciły się w stronę chłopca, poczym potwór rozsypał się w proch.
- O nie! Mroczny zbudził ciała poległych! Przeklęty nekromata! Lucasie!- zawołał w stronę chłopca.
–Stwory te nie mogą znieść światła. Łap za pochodnię i na koń!- nakazał Ronon chłopakowi przebijając mieczem na wylot napastnika.
 Odwrócił  się gwałtownie i ciął następną istotę przez brzuch, przecinając ją na pół. Chłopak zerwał się z ziemi. W miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą siedział, wbiła się włócznia. Zatrzepotała gwałtownie, nagle unieruchomiona. Nagle młody Pan Żywiołów poczuł, jakby ktoś przejął nad nim kontrolę. Jego ręce uniosły się i skierowały się w stronę nacierających nieumartych. Lucas rozłożył palce, gwałtownie skierował dłoń ku ziemi i zacisnął ją w pięść. Jakby w odpowiedzi na ten gest, ziemia pod wieloma stworami rozstąpiła się, pochłaniając je do pasa i zacisnęła się na nich, uwięziając ich nogi w ziemi. W następnej chwili ręka chłopaka skierowała się ku ognisku, rozłożyła palce i zatoczyła łuk. Od ogniska oderwała się niezliczona liczba małych ogników. Skierowały się one w stronę skrzeczących i warczących stworów. Przenikały przez ich ciała, spalając je od środka lub obsiadały je i opuszczały wtedy, kiedy pozostawało już tylko zwęglone truchło. Pierwsza fala ataku nieumartych załamała się. Lucas odzyskał czysty rozum i pełną władzę nad ciałem. Wyszarpnął płonącą gałąź z ogniska i wskoczył na konia. Pognał w stronę swojego walczącego mistrza. Ten uchwycił się końskiej grzywy i z zręcznością wskoczył na konia za Lucasem.
- Wio! WIO!- zawył Ronon ściskając konia piętami i zmuszając go do jeszcze szybszego biegu. 
Jechali coraz szybciej ścigani włóczniami śmigającymi po bokach i nad ich głowami. Ze wszystkich stron z lasu wyglądały puste oczodoły nieumartych, wyciągały się gnijące ręce, szarpiące im ubrania i próbujące ściągnąć ich z konia. Nagle Lucas zobaczył przed sobą litą skalną ścianę.
- Rononie! Skała! Tutaj nie przejedziemy!- zawołał ogarnięty paniką.
Ronon jakby nie słysząc jego słów, skierował konia prosto na pewną śmieć. Lucas zamknął oczy i zacisnął zęby przygotowując się na uderzenie. Po chwili wrzawa pościgu ucichła. Chłopak poczuł, że zaczynają zwalniać. Otworzył nieśmiało jedno a potem oboje oczu.
- Co się…?- zapytał całkowicie zaskoczony.
- Oto moja kryjówka. Taka spokojna przystań na takie wypadki jak ten. Ta skała to tylko złudzenie i kilka zaklęć ochronnych- wyjaśnił zaklinacz miecza.
 Jechali przez jakiś czas wąskim, ciemnym korytarzem, aż dojechali do miejsca, gdzie jaskinia gwałtownie się powiększała. Wypełniała ją delikatna poświata oświetlająca ściany. W jednym z kątów było urządzone posłanie a pod ścianami leżała gdzieniegdzie broń: sztylety, kilka mieczy, łuki i zapasy strzał. Zatrzymali się i zsiedli z konia. Ronon zwalił się na posłanie i po chwili w jaskini było słychać jego głośne pochrapywanie. Lucas zastanawiał się tylko chwilę. Ułożył się wygodnie, Zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen…

Rozdział V
            Widział smutne i wystraszone oczy swojej matki. Wyciągała do niego ręce o coś szeptała zdrętwiałymi wargami. Podniosła rękę jakby chciała go dotknąć. Zdawało mu się, że zaczyna rozróżniać słowa padające z jej ust. Nagle poczuł ogromną tęsknotę i strach. Obudził się. Lucas z początku nieprzytomnie rozejrzał się po swoim tymczasowym schronieniu. Zamknął oczy i potrząsnął głową jakby chciał wygnać ze swojej świadomości resztki koszmaru. Rozejrzał się. Jego wzrok prześlizgiwał się po licznej broni leżącej po kątach jaskini. Chłopak spojrzał na chrapiącego Ronona i nagle podjął decyzję. Wstał i zbliżył się do leżącego równo jak na apelu oręża i zaczął się mu przyglądać. Wybrał krótki łuk, poręczny w lesie i w terenie gdzie jest mało miejsca. Wybrał go także ze względu na to, że po prostu mniej ważył i wędrówka z nim nie będzie uciążliwa. Założył go na plecy i poczuł się trochę bezbronny. Zaczął się rozglądać uważniej za czymś, co dałoby mu choć trochę bezpieczeństwa w bezpośrednim starciu z wrogiem. W najdalszym kącie jaskini połyskiwał średniej długości miecz. Miał szkarłatną rękojeść a jego ostrze połyskiwało na czerwono w świetle poświaty wypełniającej jaskinie. Podszedł do niego zdecydowanym krokiem i chwycił go w rękę. Miecz był doskonale wyważony i świetnie leżał w ręce. Od jego rękojeści, przez dłoń i całą rękę wlało się do ciała chłopca ciepło. Lucas uśmiechnął się i zatknął go sobie za pas. Nagle chrapanie Ronona przerwało się. Chłopak zatrzymał się w pół kroku i utkwił oczy w swoim przewodniku. Ronon przewrócił się na drugi bok i zaczął od nowa swój koncert. Przez jeszcze krótką chwilę serce chłopca gnało z przerażającą prędkością. Wreszcie zaczęło się uspokajać. Podszedł do zapasów Zaklinacza Ognia i zawahał się. Chwilę podumał i sięgnął po sakiewkę. Wyjął z niej kilka monet i ruszył do wyjścia jaskini.
- Muszę ratować mamę. Nie mogę czekać aż Ronon mnie wyszkoli. Dobrze władam mieczem i sztyletami. Dam sobie radę. Znajdę ją i uwolnię z rąk Mrocznego- powiedział do siebie cicho młodzieniec.
            Taka jego natura. Nie potrafił usiedzieć na miejscu.  Może i jego postępowanie nie było zbyt mądre, ale on tego nie dostrzegł. Chciał  uwolnić jedyną bliską osobę jaka pozostała mu na świecie. Zatrzymał się za magiczną ścianą i rozejrzał się po lesie. Nie dostrzegłszy niczego podejrzanego ruszył przed siebie. Ruszył ku środku kontynentu. Ku twierdzy Mrocznego i więzieniu swojej matki. Szedł długo. Nie zastanawiał się czy Ronon się martwi, co będzie jak dojdzie na miejsce. Jakoś się wszystko ułoży. Dotrze na miejsce, wytnie w pień strażników więzienia i razem uciekną w jakieś bezpieczne miejsce z daleka od Mrocznego i wojny przeciwko niemu. Ścieżka między drzewami ciągnęła się w nieskończoność. Nagle nad głową świsnęła mu strzała. Zatrzymał się gwałtownie zaskoczony. Szybko wróciła mu jednak trzeźwość umysłu i z małpią zręcznością wskoczył za pierwsze drzewo. Błyskawicznie zdjął łuk z pleców, wyłowił strzałę z kołczanu i nałożył na cięciwę.
- Kto idzie?! Kim jesteś?- zawołał jakiś głos.
- A kto pyta? Słudzy Mrocznego mają na tyle grzeczności i są na tyle okiełznani, że pytają zanim zabiją - zapytał bezczelnie Lucas.
- Odpowiadaj, bo zaraz wpakuję ci strzałę między oczy i już nie będziesz tak dowcipkował. Ja sługą Mrocznego- oburzył się głos.
- Jestem Terrańczykiem – odpowiedział Lucas.
Z zarośli wychylił się na oko szesnastoletni chłopak z twarzą umalowaną na zielony i brązowy kolor. Jego oczy połyskiwały nieufnie, lecz także z niejakim zaciekawieniem. Trzymał wycelowany w Lucasa łuk. Młody Pan Żywiołów nawet gdyby chciał nie mógłby nacelować i wypuścić strzały tak szybko, by się obronić. Opuścił więc łuk i starając czynić to spokojnie, włożył strzałę do kołczanu a łuk założył powrotem na plecy.
- Czego tu szukasz? Wszędzie pełno wtyczek Mrocznego- powiedział umorusany po twarzy barwami maskującym chłopak.
Lucas musiał na szybko wymyślić jakąś historię. Przecież nie powie mu, że jest Panem Żywiołów. Po pierwsze na pewno go wyśmieje a po drugie nie chciał się zdradzać niepotrzebnie przed kimś kto jeszcze przed chwilą chciał mu wpakować grot strzały między oczy. Postanowił powiedzieć odrobinę prawdy.
- Moja mama została porwana przez sługusów Mrocznego. Ignisowie napadli na mój dom, kiedy pasłem owce. Wracając do domu zauważyłem, że już praktycznie nie mam do czego wracać. Spotkałem pewnego człowieka, który chciał się mną zaopiekować, ale postanowiłem odnaleźć i uwolnić moją matkę.
Nieznajomy spojrzał na niego smutnymi oczami i lekko się uśmiechnął.
- Czyli jesteśmy po tej samej stronie. Jestem Daniel. Mów mi Dan. Należę do oddziału partyzanckiego walczącego z Mrocznym.

środa, 2 marca 2011


Rozdział II
            -Kiedyś nasz świat wyglądał zupełnie inaczej. Był to jeden wielki kontynent zwany Konkordią. Na świecie żyło obok zwykłych ludzi wielu zaklinaczy miecza. Wszyscy żyli w pokoju. Narody  ognia, ziemi, powietrza i wody żyły w harmonii i spokoju. Nikomu nie brakowało niczego. Kwitła kultura i handel. Zaklinacze miecza używali swoich umiejętności władania Żywiołami w celu utrzymania pokoju bądź polowań.
Nad całą Konkordią władało czterech króli. Król ludu Ignis czyli ognia- Flamos, król ludu Terry czyli ziemi- Lapis, król ludu Earów czyli powietrza- Ventus i król ludu Aquosów czyli wody- Gutto, byli serdecznymi przyjaciółmi. Zgadzali się ze sobą w każdej kwestii. Nad nimi zaś czuwał Pan Żywiołów. Tylko on potrafił zaklinać wszystkie Żywioły i sprawić by były mu posłuszne i wzmacniały swoją mocą jego miecz. Lecz jak to jest na świecie, na każdego przychodzi czas. Zmarł więc potężny Flamos. Jego miejsce zajął jego syn- Volcanos.
 Nie był on podobny do swojego ojca. Oj nie. Był on chciwy i zły. W jego żyłach płynął jad zamieszany z ogniem. W tajemnicy przed Lapisem, Ventusem i Guttem począł gromadzić wojska. Ci zaklinacze miecza ognia, którzy się sprzeciwili, zginęli. Reszta poparła Volcanosa chcąc lub nie chcąc. Pierwszych zaatakowali Aquosów. W pień wycięli wszystkich zaklinaczy miecza wody. Tylko kilku szczęśliwym trafem uciekło z rzezi.  Zwykłych ludzi wysiedlili z domów i zgromadzili w wschodniej części Konkordii. Następnie napadli na Earów. Ci także zostali pokonani. Ignisowie uwzięli się na zaklinaczy miecza. Jednak i tam nie zdołali zabić wszystkich. Tych ocalałych i uwięzionych zgromadzili na północy. Terranie dzielnie walczyli. Przegrali. Podstępny Volcanos zatruł wszystkie źródła w królestwie. Lud ziemi chcąc uniknąć dalszych strat w ludności musiał się poddać. Syn Flamosa zgładził każdego z królów. Ogłosił się Panem Świata i nazwał Mrocznym. Swój osadził lud na zachodzie a Terranów na południu.  Volcanos praktykował czarną magię. Połączenie jej i żywiołu jest szalenie niebezpieczne i potężne. Podzielił kontynent na cztery części. W centrum pozostawił wyspę na której zamieszkał. Nazwał ją Arcemą. Pan Żywiołów poległ w pojedynku, na który został wyzwany przez Volcanosa. Od tej chwili mrok zapanował nad światem. Powołał on różne potwory do pomocy nad utrzymaniem kajdan na barkach świata. Jest on takrze nekromatą. Ma on moc wracania duszy zza grobu. Armie umarłych strzegą jego pałacu. Jego czarno magiczne praktyki doprowadzą w końcu do unicestwienia świata. 
Mówią, że Pan Żywiołów posiada umiejętność reinkarnacji. Może odrodzić się po własnej śmierci w innym ciele. To prawda. Jego moc objawia się właśnie w dniu piętnastych urodzin. Wtedy to Żywioły składają mu pokłon. Na ciebie czekali już pięćdziesiąt lat ludzie. Ty wlałeś na nowo nadzieję na lepsze jutro. Ja będę twoim mentorem zaklinania ognia. Musimy znaleźć dla ciebie mentorów powietrza, wody i ziemi. Na świecie daleko na północy, poza czterema kontynentami jest jeszcze jedna ziemia. Nazywa się Wieczna Nadzieja. Jest dobrze strzeżona zaklęciami, dlatego Mroczny nie wie o jej istnieniu. Tam właśnie są wszyscy, którzy chcą walczyć o wolność. Zaklinaczy Żywiołów jednak będziemy musieli znaleźć sami. Ukrywają się gdzieś wśród nas. Czekają na ciebie. Twoim zadaniem, chłopcze, jest pokonanie Mrocznego i przywrócenie światu równowagi. W tobie leży nadzieja świata. Jesteś kluczem do nowej ery. Ery pokoju i zjednoczenia. Wiem. Na twoje barki został złożony ogromny ciężar. Jednak pamiętaj: nie jesteś sam. Na świecie wieli ludzi jest gotowych pochwycić za tarcze, miecze, dzidy i sztylety, żeby zbrojnie powstać przeciwko tyranii Mrocznego. Wpierw musisz opanować zaklinanie ognia. Potem przyjdzie czas na powietrze, później wodę a na końcu ziemię. Pamiętaj! Tylko pokonując Mrocznego mamy szansę przywrócić światu równowagę. Musisz go pokonać chłopcze- zagrzmiał potężnym głosem Ronon.
Rozdział III
To właśnie zdarzyło się wczoraj. Świat Lucasa stanął na głowie. Chłopak rozmyślał.
- Nie dam rady… Czego ten Ronon ode mnie chce? Jestem zwykłym chłopakiem z trochę dziwnym znamieniem. Nic nie poradzę, że go noszę. Mam dopiero piętnaście lat-  mruczał do siebie cicho Lucas.
Nagle zza niego odezwał się głos:
- Masz przed sobą ciężkie chwile młody Panie Żywiołów.-
Lucas odwrócił się gwałtownie i spojrzał za siebie. Nie usłyszał kroków. Mężczyzna był mimo pięćdziesięciu lat zwinny i krzepki. Miał szare oczy i długie, brązowe włosy poprzeplatane pasmami siwizny. Mimo swojej szczupłej budowy widać było, że jest silny. Lucas był za to chłopcem o jasnych włosach związanych z tyłu rzemykiem. Miał niebieskie oczy, silne i sprężyste ciało.  Chłopak był jak nieoszlifowany diament-  silny i szybki ale brakowało mu jeszcze zręczności i doświadczenia.
- Cały świat na ciebie liczy, chłopcze- odezwał się Ronon.
- Ja… Ja nie wiem  czy dam radę. Jestem  zwykłym chłopakiem ze wsi- wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Musisz uwierzyć w siebie. Pozwól poprowadzić cię przez tę drogę pełną tajemnic i nieznanych mocy. Pomogę ci. Zostanie Panem Żywiołów jest twoim przeznaczeniem.
Chłopak uśmiechnął się niepewnie.
- Muszę się zastanowić.-
Spojrzał na niebo.
- Już południe. Czas wracać do domu. Widzę, że zbliża się mój zmiennik. Zapraszam cię na obiad Rononie.-
Rzeczywiście przez pole szedł pasterz. Uścisnął dłoń Lucasa, spojrzał ciekawie na Ronona i siadł bez słowa pod drzewem spod którego przed chwilą wstał Lucas.
            Kiedy oboje byli już blisko domu Ronon nagle zatrzymał się i gestem nakazał chłopcu milczenie.  Sięgnął do lewego boku i dobył miecza, którego Lucas wcześniej nie zauważył.
- C-co się…?- chciał zapytać chłopak ale mężczyzna uciszył go niecierpliwym ruchem ręki.
Stanął szeroko na nogach i wymamrotał jakieś słowa. Nagle od rękojeści, ostrze zaczęło zajmować się ogniem. Chłopak wytrzeszczył zdumiony oczy. Ronon zaczął zbliżać się ostrożnie do domu. Kiedy wyjrzeli zza zakrętu ujrzeli przerażający widok. Dom wyglądał jakby ogromny nóż przekroił go na pół. Ronon przypadł do ściany i zajrzał ostrożnie do domu. Zamknął oczy. Nagle je otworzył, wymamrotał jakieś słowa a miecz zgasnął. Znów wyglądał jak zwykłą broń. Ronon włożył go do pochwy i powoli wszedł do ruin. Lucas wpadł do domu za nim i zaczął gorączkowo przeszukiwać dom  nawołując matkę. Nie usłyszał odpowiedzi. Wbiegł znowu do pomieszczenia gdzie nadal stał zaklinacz miecza ognia. Opadł ze szlochem na kolana.
- Co się tu stało? Gdzie jest moja matka?! To twoja wina! Gdyby nie ty nic by się nie wydarzyło!- wykrzyczał chłopak przez łzy, wskazując oskarżycielsko palcem na zaklinacza.
- Mylisz się chłopcze. To nie moja wina, choć mogłem się tego spodziewać. Za długo zwlekaliśmy. Był tu już naród ognia. Oni zabrali twoją matkę. Nie bój się. Żyje. Mam zdolność wyczuwania many- energii życiowej ludzi. Zabierają ją do Arcemy.- powiedział zduszonym głosem Ronon.
- Musimy ich gonić! Moja mama jest w niebezpieczeństwie!- zawołał Lucas.
- Nic nie możemy teraz zrobić. Jest ich zbyt wielu. Ja jestem sam a ty jeszcze nie potrafisz walczyć- argumentował zaklinacz.
Lucas zwiesił głowę i milcząco przyznał mu rację. Rozejrzał się po ruinach domu i skierował się do swojego pokoju. Wyjął z kufra plecak i zaczął wrzucać do niego swoje rzeczy. Kilka sztuk bielizny, buty, spodnie, koszula. Wstał i odsunąwszy skrzynię na bok odsłonił klapę w podłodze. Chwycił za kółko przymocowane do niej i pociągnął. Pod klapą kryła się mała skrytka. Z niej młodzieniec wyjął dwa sztylety i zatknął je za pas. Następnie wyjął luk i kołczan ze strzałami. Ronon przyglądał się przygotowaniom młodego Pana Żywiołów.
- Trzeba ci wykuć porządny miecz- stwierdził. – Wiem gdzie taki znajdziemy. Pojedzmy do kowala, który jeszcze mnie wykuwał miecz.  Tylko do niego można przywołać wszystkie Żywioły. Twoje sztylety nie wytrzymały by tej mocy.-
- Dobrze… Dobrze mistrzu Rononie- powiedział Lucas.
            Bez dalszego zwlekania opuścili dom i wsiedli na konie. Zapobiegliwy zaklinacz przyprowadził ze sobą dwa. Uciekły spłoszone przez Ignisów. Wróciły jednak na gwizd swojego pana. Lucas spojrzał ostatni raz na dom, w którym się wychował i cmoknąwszy na konia, ruszył stępa za Rononem.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Pan Żywiołów:
Pan Żywiołów

Prolog
Ciemność jak to ciemność. Panuje kiedy jest noc. Ta pora się nią charakteryzuje. Niby nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego gdyby nie pewien fakt. Na całym świecie ogniska szalały. To przygasały, to nagle wybuchały wysokim płomieniem. Wiatr szalał na dworze trzaskając w chatach okiennicami. Gdyby ktoś był wtedy nad jeziorem lub rzeką, mocno by się zdziwił widząc, że woda kotłuje się i kipi. To zamarza to paruje i wiruje w garnkach, jeziorach i rzekach. Ziemia rozstąpiła się w wielu miejscach na całym świecie. Cała przyroda zdawała się szaleć, lub cieszyć się z jakiegoś powodu.
-Przyyyyj!!!- krzyczała stara akuszerka Loren. Kobieta leżąca na łóżku napięła mięśnie i z krzykiem robiła co mogła, by wydać na świat potomka.
- Jeszcze trochę kochana! Dasz radę. Jeszcze chwila!-  zachęcała akuszerka kobietę, starającą się wydać bezpiecznie na świat swoje dziecko. Po chwili w małej chatce pod lasem rozległ się krzyk dziecka. Zdrowego i silnego dziecka. Matka spojrzała z uśmiechem na swoje dziecko. Wykończona opadła na poduszki.
- Dziękuję wszystkim Żywiołom, że pozwoliły mi się cieszyć darem macierzyństwa- wyszeptała wyczerpana.
- Jak dasz mu na imię?- zapytał Loren.
- Niech będzie Lucas. Niech nosi imię ojca, który nie doczekał tego szczęśliwego dnia.-
Merry przyjrzała się swojemu dziecku.
- Co on ma na ramieniu? Co to za znak?-
Akuszerka spojrzała na jego rękę i otworzyła ze zdumieniem oczy.
- Jednak nadzieja jeszcze nie umarła- wyszeptała nagle zdrętwiałymi wargami.
Matka dziecka spojrzała na nią zdziwiona.
- Co masz na myśli?- zapytała.
- Spójrz! Ten znak! On będzie panował nad żywiołami. On posiądzie moc mogącą zniszczyć Mrocznego!-
Tymczasem dziecinka, zmęczona trudami wychodzenia na świat, włożyła kciuk w usta i ssąc go zasnęła w ramionach matki. Loren położyła dziecko do kołyski i szepcąc podstawowe zaklęcia ochronne, patrzyła na dziecko. Nie sądziła, że doczeka tego dnia. Skończywszy mruczeć zaklęcia poprosiła Żywioły o opiekę nad tym dzieckiem. Usiadła w zadumie i postanowiła czuwać przy dziecku.
Oto narodził się ten, który położy kres mrokowi i przywoła światłość. Ten zgładzi wszystkie zło i przywróci równowagę światu. On będzie Panem Żywiołów a one będą mu posłuszne.



Rozdział I
            Lucas leżał pod drzewem ze źdźbłem trawy w ustach nucąc sobie jakąś piosenkę. Owce grzecznie i leniwie skubały trawę. Chłopak miał szczęście, że zwierzęta nie były zbyt ruchliwe, bo niedbały sobie z nimi rady. Zupełnie nie zwracał na nie uwagi. Rozmyślał. Wczoraj skończył piętnaście lat. Już dawno wiedział, że będzie musiał zostawić matkę samą we wiosce i wyruszyć świat. Ledwo wiązali koniec z końcem. Zarobi jakieś pieniądze i wróci. Miał już plany. Wczoraj jednak stało się coś bardzo dziwnego.
Matka spojrzała na księżyc. Spojrzała na Lucasa i powiedziała:
- Właśnie piętnaście lat temu pierwszy raz cię przytuliłam.-
W tej chwili ogień płonący w kominku gwałtownie wybuchnął, wyleciał z kominka i rozpoczął szarżę na chłopca. Kiedy był już tak blisko, że Lucas myślał, że to już koniec, nagle zatrzymał się i utworzył  w powietrzu jakiś kształt. Chłopak zorientował się, że ogień przybrał kształt miecza  skierowanego ostrzem w dół. W tej samej chwili trzasnęły okiennice i do pokoju wpadła woda, wiatr i kawałki skał. Każdy żywioł utworzył w powietrzu coś na kształt miecza obosiecznego i zawinęły dookoła Lucasa. Nagle tak jak się to wszystko zaczęło, wszystko zniknęło. Chłopak zaszokowany spojrzał pytającym wzrokiem na matkę.
- C-co? Co się stało?- zapytał drżącym głosem.
W tejże chwili drzwi otworzyły się z łomotem. Na tle księżyca pojawiła się wysoka, chuda postać w długim płaszczu.  Nieznajomy rozejrzał się po izbie, wszedł i zamknął za sobą drzwi. Skierował wzrok na chłopca i pokiwał głową z uwagą, jakby ktoś powiedział mu coś oczywistego.
- Kim pan jest? Co pan tu robi?- zapytała zatrwożona Merry.
Nieznajomy odchylił poły płaszcza. Lucas przez chwilę pomyślał, że w ręce nieznajomego za chwilę błyśnie miecz albo sztylet. Nic takiego jednak się nie stało. Pod płaszczem ukazał się mężczyzna mający około pięćdziesięciu lat, podwinął on rękaw koszuli i na lewym ramieniu ukazał się dobrze znany Lucasowi znak. Tylko ten wydawał mu się wybrakowany. Ten który sam nosił na ręce przedstawiał koło z kwadratem w środku- symbol ziemi, linie wyglądające jak ognisko- symbol ognia, trzy poziome, falowane  linie- symbol wody oraz trzy spirale ułożone  w trójkąt- symbol powietrza. Całość dopełniał miecz położony jakby za tymi symbolami Żywiołów. Na ręce nieznajomego widniał zaś miecz a na nim znak ognia. W oczach Merry błysnął znak zrozumienia. Chłopak jednak nadal nie wiedział co się dzieje.
- Co tutaj robisz?- zapytała.
- Jestem tu po to, aby wprowadzić młodego Pana Żywiołów w jego świat- odpowiedział niezrozumiale mężczyzna. Matce Lucasa jednak to chyba wystarczyło, bo kiwnęła głową ze zrozumieniem i powiedziała do syna:
- Chyba czas, abyś poznał prawdę o świecie w którym żyjesz i o tym znamieniu które nosisz. Jak masz na imię?- skierowała te pytanie do nieznajomego.
- Jestem Ronon. Jestem ostatnim zaklinaczem miecza ognia. Słuchaj chłopcze uważnie. Poznasz teraz wiele tajemnic. Świat, który cię otacza nie był zawsze taki. Opowiem ci teraz o tym znaku który nosisz. To nie jest zwykłe znamię.-
Ronon rozsiadł się wygodniej i zaczął opowieść…